Pewnego dnia obudził mnie telefon z Polski: Jesteś na całym polskim internecie! Okazało się, że po dwóch czy trzech latach ktoś przypomniał sobie o tej stronie internetowej i użył jej (bez mojej wiedzy i zgody) aby zaatakować Zbyszka Hołdysa. Miało to związek ze sprawą ACTA. Potem zadzwoniła miła pani z Super Expresu i zapytała czy to prawda, że Hołdys okradł zespół i mnie przy okazji. Trudno było zaprzeczyć samemu sobie. Wszak ta historia od dłuższego czasu wisiała na www.perfectrockband.pl
Ta sytuacja zmusza mnie do napisania o Zbyszku choć wcale tego nie chciałem. To dla mnie do dziś bolesna sprawa. Ale Hołdys z lat 70. czy 80. to zupełnie inny facet niż ten obecnie. A może po prostu nie dostrzegałem wielu rzeczy, o wielu nie wiedziałem a dowiedziałem się po latach przy okazji pisania książki o zespole Perfect (którą mi ukradziono zresztą). O czego zacząć? Chyba od tego jak się poznaliśmy.
Chciałbym tylko przypomnieć, że opowieść ta dotyczy czasów kiedy nie było internetu, telefonów komórkowych, płyt kompaktowych i plików mp3. W telewizji polskiej były dwa kanały a w radio 3 polskie stacje. Płyty były czarne, winylowe. Za to kwitło życie towarzyskie.
Pewnego dnia z powodów przeżyć rodzinnych byłem wysoce wzburzony a jednocześnie stałem się niespodziewanie posiadaczem 500 zł, co jak dla studenta było sumą znaczącą, Udałem się więc na Szlak Królewski w Warszawie aby uspokoić mój wzburzony umysł. Zajrzałem do “Harendy” niedaleko Uniwersytetu Warszawskiego. Tam spotkałem Janka Himilsbacha, który lubił się napić z młodzieżą. Po nabyciu pół litra udaliśmy się do “Baru Pod Rybką” czyli na dziedziniec akademika szkół artystycznych zwanego Dziekanką gdzie była fontanna w kształcie ryby i służbowe szklaneczki. Pogoda była ładna rozmowa ciekawa ale Jan musiał gdzieś iść więc zostałem sam. Jako że ćwiartka to było za mało by ukoić mój ból postanowiłem udać się do klubu studenckiego “Medyk” gdzie byłem poniekąd stałym bywalcem za sprawą moich kolegów, którzy stanowili tak zwaną Grupę Misi. Ich piosenka “My jesteśmy grupa Misi, raczej stoi nam niż wisi” oddaje chyba w pełni cele i sposób życia tej grupy. “Medyk” to było miejsce spotkań wielu ciekawych ludzi, nie tylko artystów. Piło się tam na potęgę. Tak więc kiedy podjechawszy trolejbusem na miejsce wpadłem do sekretariatu, rzuciłem 200 zł na biurko i zarządziłem litra nikt się nie zdziwił. Ktoś szybko pobiegł i nabył. Szczegółów biesiady nie pamiętam. Obudziłem się na wersalce w pełnym opakowaniu czyli “na strażaka” jak to się mówiło, przykryty pluszową zasłoną okienną. Obok mnie leżał jakiś facet. – Zbyszek Hołdys jestem – przedstawił się elegancko. Szybko się zaprzyjazniliśmy. Łączyła nas miłość do muzyki rockowej i nienawiść do komuny. Nie muszę chyba dodawać, że mieliśmy wspólne hobby polegające na spożywaniu napoi wyskokowych.
Poznałem Zbyszka chyba w najcięższym momencie jego życia. Początki kariery miał błyskotliwe. Szybko wspiął się na szczyt jako gitarzysta niezwykle popularnej Maryli Rodowicz. Podczas jednej z wypraw do Związku Radzieckiego został niestety karnie odesłany do Polski za wybryki po pijaku. Jak twierdził Zbyszek narozrabiał Tadeusz Woźniak (ten od “Zegarmistrza Światła”), ale że był jedną z gwiazd programu nie można go było go wysłać do kraju więc padło na niego. Dla muzyka wtedy to była śmierć zawodowa. Trasy koncertowe w ZSRR to było Eldorado, duże pieniądze. Podobnie występy w innych krajach bloku sowieckiego tak zwanych “demoludach” nie wspominając już o legendarnych trasach które organizował pan Wojewódka w USA i Kanadzie. PAGART zabrał po prostu Zbyszkowi paszport i dał mu szlaban na wyjazdy zagraniczne. Nikt takiego muzyka nie weźmie do kapeli. Tak więc bez pieniędzy i perspektywy pracy wegetował w “Medyku” będąc tam “szarą eminencją”. W domu miał założoną przez rodziców kłódkę na lodówce, bo wracając w nocy wyjadał wszystko. Komornik zabrał mu nawet gitarę akustyczną za notoryczną jazdę bez biletu środkami komunikacji miejskiej. Miał za to wspaniały zespól rockowy “Dzikie Dziecko” w którym grał Sygitowicz i Szkudelski czyli muzycy, z którymi po kilku latach stworzył Perfect. Występowali co tydzień w Medyku, zagrali w Hali Gwardii, pojechali na trasę z popularną już Budką Suflera. Ale nie mieli szans na zaistnienie w radio, telewizji czy na wyjazdy zagraniczne. Ostra muzyka rockowa nie była wtedy jeszcze przez władze tolerowana. Gwoździem do trumny okazał się występ na Rockowisku w poznańskiej Arenie. Pijany kompletnie Hołdys nie zauważył, że kabel od gitary mu się wypiął. Wywijał ostro solówki niestety nic nie było z tego słychać bo gitara nie była podłączona do wzmacniacza. Obserwowało to wielu ludzi z branży, dziennikarzy, muzyków. Wielka kompromitacja. “Dzikie Dziecko” wkrótce przestało istnieć a Hołdys stał się na jakiś czas klezmerem.
Zbyszek Hołdys to najbardziej bezczelny facet jakiego znam. Nie umiejąc grać na gitarze został liderem zespołu rockowego. Nie znając nut – kompozytorem. Nie mając matury – redaktorem naczelnym dwóch pism a ostatnio nawet dramaturgiem. Nie wspomnę, że miał w telewizji swój “szoł” “Hołdys – Guru” a ostatnio był jurorem Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Był też szefem kampanii wyborczej “Solidarności” w Warszawie w 1989 r. Tylko przez tydzień – potem ja prowadziłem ją za niego mając za szefów Zbigniewa Bujaka i Jana Lityńskiego. Nie dziwi mnie to, że Hołdys jest w Polsce dyżurnym rockmanem do komentowania bieżących wydarzeń. Barwna postać, w kapeluszu, oryginalnie mówi – ot taki Cymański polskiego rocka. Media to kochają, a on może się wypowiadać na każdy temat. Zawsze taki był.
Pewnego dnia w 1968 roku jeszcze się nie znaliśmy ale znaleźliśmy się w tym samym miejscu i czasie. Gdzie? Pod bramą Uniwersytetu Warszawskiego, 9 marca, następnego dnia po spacyfikowaniu przez władzę ludową studenckiego wiecu, który zapoczątkował tak zwane Wydarzenia Marcowe. Zbyszek został zatrzymany przez milicje i spisany. Mnie udało się uciec do Pałacu Staszica, siedziby Polskiej Akademii Nauk, gdzie pracowała moja mama. Zbyszek wkrótce został w swoim liceum publicznie, na apelu szkolnym, napiętnowany. Wyszedł więc i nigdy do szkoły nie wrócił, W wieku lat 17 rozpoczął karierę muzyczną.
Kiedy rozpadł się zespół “Dzikie Dziecko” Zbyszek podjął decyzje o wyjeździe do knajpy. Chciał zarobić na sprzęt kupić sobie porządną gitarę, stanąć na nogi finansowo. Przy ówczesnych przelicznikach dolara, muzyk po półrocznym pobycie na Zachodzie mogł sobie kupić mieszkanie i samochód. Zakładając, że żył oszczędnie i odkładał $1200 miesięcznie. Wszystkie takie wyjazdy odbywały się przez PAGART który pobierał podwójną prowizję – oficjalnie jako instytucja i nieoficjalnie pod stołem dla pracowników przeważnie UB-eków. Zbyszek miał zakaz wyjazdów. Dano mu jednak szansę. Halinka Frąckowiak postanowiła mu pomóc i wzięła go na trasę do Czechosłowacji. Zawsze ekipie towarzyszył jakiś UB-ek, który pisał sprawozdania. Zbyszek o tym wiedział. Kiedy cała ekipa udała się na piwo on czujnie został w autokarze. – Panie Zbyszku, niech pan idzie, to ja mam napisać to sprawozdanie – powiedział kierowca. Tak więc sprawa w PAGART-cie została odkręcona. Wyjazd do USA zaproponował Zbyszkowi klezmer o ile pamiętam o nazwisku Stępniewski. W ekipie znalazł się też klawiszowiec Jacek Berenthal, który obecnie mieszka w Mississauga. Przed wyjazdem Zbyszek musiał opanować 450 utworów w większości w obcej mu zupełnie knajpianej estetyce. W 1976 roku wylądował w Chicago w polonijnym klubie. Pamiętam, że Romek Lipko pożyczył mu na ten wyjazd jakąś kasę. Z tego wyjazdu Zbyszek słał do mnie listy. Nie było jeszcze internetu a na połączenie telefoniczne z Polski do USA czekało się 3 dni. Te listy jakimś cudem się zachowały.
ORLĘTA BAND
List 1 z Chicago 1976 r.
List 2 jest z Jersey City, NJ .
“To taka niby Praga Nowego Jorku, dzieli je rzeka Hudson” – wyjaśnia Zbyszek i dalej tak pisze: …nie zaniedbuję podstawowych spraw. Do tego co miałem doszedł zestaw Marshalla co chyba ucieszy Golenia*. Ponadto kupiłem pare patentów na gitarę, ale jakich nie zdradzę – być może w ten sposób będę jednym z nielicznych w PRL, którzy je mają. Zamówiłem już używany mixer Peavey’a, dziesięciokanałowy, głośniki K145 (JBL) i horny – więc jak widzisz wokal** będzie. … I żeby już skończyć z konkretami to definitywnie wsiadam na Batorego 27 kwietnia (1977 r. -S.R.). Teraz najważniejsze – zamierzam zmontować kapelę z Jurkiem Goleniewskim i Sygitem*** (jeśli mają na to dalej ochotę) ale już bez żartów i obijania się. Zbyt dużo zdrowia kosztuje mnie ta praca abym mógł sobie pozwolić na luksus leserii. Dlatego uruchomiłem Andrzeja Mogielnickiego aby skontaktował się z Tobą, z Jankiem Laskowskim i Kotusiem.**** Chodzi o maksymalną koncentrację i przygotowanie do pracy, scenografię i projekty strojów (sprawa istotna – interesuje mnie coś na kształt grupy KISS, której foto wysyłam) reklamy (plakaty itp.) oraz nagrania. Zasady współpracy są tu bardzo istotne – ja nie będę nikogo kasował za sprzęt (chyba, że Estradę), nie będę też Mistrzem Nalepą w muzyce. Trzeba tylko wszystko zrobić, aby kapela grała jak należy, żeby się podobała ludziom – żeby była popularna. I temu celowi trzeba by się było podporządkować. Mam dużo nowej muzyki, wiele tu słyszałem i widziałem, mam sporo pomysłów sensu stricte estradowych. Nie wiem jakie są aktualne układy w PRL, ale sądzę, że brak takiej kapeli i ze można zaryzykować i pójść na całość. Kiedyś, Sewciu rozmawialiśmy o planie “DZIKIE DZIECKO”, z reklamą itd. Sądzę, że mając sprzęt możemy się do tego zabrać. Dlatego spotkaj się z Goleniem i Sygitem, oraz A. Mogielnickim (zadzwoń do niego 31-09-51) i przedyskutujcie całą sprawę. Spytaj też Laskowskiego o zdanie. Jednego bym nie chciał – szumu wokół całej sprawy, plotek i śmigających fal – chcę, żeby było spokojnie i skutecznie. I szybko. Najlepiej by było, gdyby podstawowe sprawy były załatwione do mojego przyjazdu. Co do muzyki, to wszyscy moją muzykę znacie – tyle, że musiałaby być precyzyjniejsza. Odpisz mi szybko co o tym koledzy sądzą i co zamierzają. Nowy Jork to straszny skurwysyn. opisać tego nie sposób, bo patrzeć strach. Dupy rewelacyjne, po ulicach łażą czarni i ryczą, że źle, wiszą plakaty z Kissingerem przedzielone swastykami, a na Broadwayu teatry poprzedzielane burdelami. Ogólnie jest git tylko kurewsko drogo (szlugi***** ponad dolara). Natomiast Jersey City jest ciche i bardzo fajne. O swojej pracy nie będę pisał, bo i po co. Jak skontaktujesz się z Mogielnickim to on Ci więcej powie, bo dużo mu napisałem a teraz nie chce mi się tego samego powtarzać. Poza tym zaraz zaczynam robotę – muszę więc kończyć. Wybacz mi tę odrobinę chaosu w tym liście i proszę Cię odpisz szybko. Napisz mi też dokładnie o układach w Polsce, bo to b. ważne i chciałbym być na bieżąco. Ja o USA opowiem jak przyjadę – będzie wesoło. Sewciu, ściskam i pozdrawiam, ucałuj mamę i pozdrów życzliwych mi koleżków.
Zbyszek. 171 Tonnele Ave. Jersey City, N.J. 07306 USA
Z Andrzejem Mogielnickim się spotkałem. Powiedział, żeby poczekać na przyjazd Zbyszka. Pojechałem z rodzicami Hołdysa do Gdańska odebrać go z Batorego. Pamiętam ogromne schody po których wszyscy, którzy przypłynęli z USA musieli zejść taszcząc walizy i toboły z dorobkiem zdobytym ciężką pracą w legendarnej Ameryce. Zbyszek nie taszczył niczego. Miał tylko małą saszetkę na dokumenty. Rozległ się lekki szmer rozczarowania. Wtedy wskazał ręką na drzwi do korytarza. Za chwilę otworzyły się i bagażowi wypchnęli dwa wózki pełne sprzętu muzycznego, instrumentów i innych dóbr wszelakich. Rozległy się oklaski…
* Goleń – Jurek Goleniewski – gitarzysta basowy, ex Breakout ** wokal – aparatura nagłaśniająca *** Sygit – Ryszard Sygitowicz – gitarzysta, aranżer i kompozytor, grał w zespole “Dzikie Dziecko” i zakładał z Hołdysem Perfect w 1980 r.
**** Kotuś – Wojtek Szatanowski – artysta plastyk ***** szlugi – papierosyJanek Laskowski był kierownikiem zespołu, pracował dla Estrady poznańskiej. Miał być managerem Perfectu. A Estrady to były państwowe przedsiębiorstwa, które organizowały koncerty.
List 3 z Chicago 1980 r.
Witaj Książe! Oczywiście dostałem Twoj żałobny w tonie i poparty nekrologami list. Nie odpisałem wówczas, ponieważ miałem identyczny nastrój jak Ty ale aktualnie jest lepiej. Wracam w lipcu (na początku) – o ile nie wszyłeś sobie jeszcze esperalu to żłopniemy wówczas po piwie, bowiem wierząc w skuteczność amerykańskiej medycyny intensywnie bombarduje swoje wrzody tajemniczymi prochami o ksywie Tagamet. Oczywiście mogę się mylić ze swoją wiarą w Amerykę, tak jak omylił się Carter wysyłając komandosów do Iranu. Morawiec wpadł do kibla ze śmiechu jak mu opowiedziałem przebieg akcji. Wyobraź sobie – 8 helikopterów z jednej i dwa bombowce z paliwem z drugiej strony lądują w skrupulatnie wybranym miejscu aby zatankować i lecieć dalej do Teheranu pod ambasadę. Jest pustynia, że oko wykol, w promieniu stu kilometrów ma nie być żywej duszy. I wtedy nadjeżdża autokar z wycieczką Irańczyków i równolegle psują się trzy helikoptery, więc Amerykanie odwołują akcję i biorą wycieczkę do niewoli. Chwilę potem bombowiec kołuje po piachu do startu i zawadza skrzydłem o helikopter po czym wybucha. Jakby tego było mało trzy czy cztery helikoptery wybuchają jeden po drugim jak w dominie. Ci co przeżyli spierdalają jak się da w popłochu zostawiając mapy z planami całej operacji, dowody osobiste i książeczki wojskowe, kompasy, jednym słowem złapał ich taki cykor, że zostawiają wszystko. Koniec akcji. Szykowali się do tego popisu pół roku.
Więc Morawiec wpadł do kibla i oczywiście zastał tam Zdziśka, który podobno tam mieszka.
Zdzisio się rozwinął intelektualnie – spotkany po roku koleżka postawił mu drinka mówiąc “jeszcze w tej Ameryce nie schamiałem !” – “wręcz przeciwnie” odparł Zdzisio.
Z innych wesołych wydarzeń – dziś była transmisja z pogrzebu Tity. Miły widok – Breżniew (ten ma zdrowie) wita się z innymi modelami, wyciąga gabel do Chińczyka a ten odwraca się plecami. Dobrze, że mu “muka” nie zrobił.
W ogóle oglądam w TV tylko niektóre pozycje, jak dziennik, parę seryjnych kryminałow czy w nocy “Late Movie”. Ale jest jeden ciekawy progrm pt. “That’s Incredible” o takich ludziach co to robią rzeczy niemożliwe. Np. karateka jednym uderzeniem ze łba wbił czterocalowy gwóźdż w ścianę, joga wlazł do basenu i siedział pod wodą bez tlenu przez godzinę (chciał dłużej ale go siła wyciągneli) a w innego cizia wystrzelili sztuczny piorun, kilkadziesią tysięcy wolt, i tylko mu okulary spadły. Cizio podobno już rok temu odegrał partykę pokera na krzesełku elektrycznym. To ulubiony program Czarnego. Aktualnie poza tym Castro (chyba po pijaku) ogłosił, że kto chce może opuścić Kubę (znaczy się państwo, nie Wydymę). Więc spierdalają czym się da, kajakami, na drzwiach, w miednicach. W trzy dni 25 tysięcy ludzi – przyzwoity wynik. Jeden po dotarciu na florydę po raz pierwszy od dziesięciu lat zobaczył jabłko oraz dostał trzecią w swoim życiu parę glanów.
Pytasz o benzynę. Otóż galon aktualnie kosztuje $1.28-$1.34 a przepowiadają $2.00 pod koniec roku, więc nie jest tak znowu tanio. Sam to odczuwam, bowiem śmigam (oczywiście bez prawka) czymś sześć razy większym od Wołgi i pali to 26 litrów. Paliło 23 ale Zdzisio wyregulował obroty. Ale za to jest wygodne. Więc śmignąłem tym na koncert “PINK FLOYDA” (oczywiście do kina na film) i umarłem, oraz widziałem na żywo Johna Lee Hookera. Cizio stary jak Ziemia, kołatał w gitarę bez frazy, ale to tutejszy król bluesa, więc mu wolno. I bluesa było w tym czuć, naprawdę.
Wajda na Oskarze znów się omsknął i teraz muszę tłumaczyć matołom Amerykanom, że nie jest to film o dymaniu panien przez wilka. Natomiast laureat (5 Oskarów) zatytuowany “Kramer vs Kramer” to naprawdę piękny film no i Hoffmann jak zwykle rewelacyjny.
Jak więc widzisz nic się tu specjalnego nie wydarza, zresztą w uzupełnieniu niniejszego raportu załączam tradycyjnie parę wycinków. O muzyce zespołu “Perfect” celowo nie piszę, bo takowej nie ma, towarzysko od dwóch trzech nie było wstrząsów. Natomiast stosunki z pracodawcą napięte – myślę mu wyrżnąć jakiś lepszy numer. Zrobić coś takiego, żeby w dupę jebany sam sobie odgryzł i cieszył się, ze więcej mu nie kazaliśmy. Widzisz więc, ze go nie lubię i choć człowiek jestem stykający się na codzień z kunsztownym kurestwem to po raz pierwszy chyba w życiu mam taki stosunek do kogokolwiek. Ale to wszystko wewnątrz, na zewnątrz pełen Wersal, ONZ. Huj z nim.
A co tam u Was, drogi kolego? Jak tam sytuacja na froncie towarzyskim i erotycznym? Co z przebiegiem batalii o jakiś lepszy szmal czyli co słychać zawodowo? Sewciu, dam Ci radę – jedź do tego Londynu i nie wracaj. Nie czekaj też na nas – jeden bankiet (powitalny) nie jest wart tego. Oczywiście myślę coś robić po powrocie ale nie miał bym sumienia plątać Cię w przedsięwzięcie, które jest nieco ryzykowne i nie ma gwarancji szmalu. A wierz mi, że o to chodzi – o trzymanie twarzy również, ale bez szmalu jest na prawdę hujowo. Więc go zbieraj jak się da, gdzie się da – lepiej tam, bo w PRL można tylko go wydawać i robić rzeczy przyjemne. (…) Nie wiem co planujesz zawodowo – życiowo, ale przy Twoim braku stanowczości i (nie gniwaj się) silnej woli nie sądzę abyś wskórał coś satysfakcjonującego. (ale mi słowo wyszło)
Trzymaj się
Zbyszek
KŁAMSTWA HOŁDYSA
Jestem naiwny. Ufam ludziom. Wierzę w to co mówią a nie powinienem. Kolejny raz się o tym przekonałem dzięki wpisom na mojej stronie www. perfectrockband.pl.
Najpierw wprowadzenie. Hołdys przy różnych okazjach obrazując jak ciężkie były początki Perfectu opowiadał taką historyjkę: … kilka godzin przed wprowadzeniem stanu wojennego przyjechaliśmy na sobotni koncert do Malborka. Sala nieogrzana, wiszą sople, palce nam kostnieją. Mówimy, że w tych warunkach nie możemy grać, ale na wiosnę zagramy za darmo. Wtedy jeden z fanów zakłada biało-czerwoną opaskę, mówi: “Robimy komitet strajkowy, podłóżcie podpałkę pod ich autobus, jak będą chcieli odjechać, to podpalamy”. I zaczynają rzucać kamieniami w nasz sprzęt. To drugie oblicze popularności. Takie to były czasy.
••• A oto wpis na ten temat: Radek – dawny fan z Malborka:
Szanowny Panie Zbigniewie Hołdys – wiem , że jest mała szansa, aby Pan to przeczytał, ale nie mogę zmilczeć, gdy głoszona jest nieprawda. W grudniu 1981 roku byłem na koncercie w Malborku, który tak Panem “tąpnął” i pamiętam go bardzo dobrze – niestety zupełnie inaczej niż przedstawia to Pańska wypowiedź. Koncert miał się odbyć w ówcześnie najlepszej sali w mieście (kino “Capitol”) – dużej, ładnie zaaranżowanej i w miarę nowocześnie wyposażonej. Nie było tam ani mrozu ani wywalonych wszystkich drzwi (co prawda – kilkudziesięciu fanom udało się dostać na salę przez wyjście ewakuacyjne, ale ochrona bardzo szybko to opanowała). Występ się zaczął, a Pan Markowski nawet zdążył zdjąć koszulę :-), gdy elektrownia “planowo” wyłączyła prąd. Kto pamięta początek lat 80-tych, ten wie o czym piszę. Na Pańską WYRAŹNĄ PROŚBĘ kilkaset zgromadzonych osób cierpliwie i spokojnie, siedząc na podłodze, w lożach i na balkonie czekało na przywrócenie zasilania i kontynuację tak bardzo oczekiwanej imprezy. Gdy po + – pół godzinie prąd “wrócił” okazało się, że sprzęt jest już rozłączony i w części cichaczem spakowany, a grać dalej nie zamierzacie. Cośkolwiek niezbornie zaczął Pan wtedy winić organizatorów i tłumaczyć “obiektywne niemożliwości”. Zanim ostatecznie podwinęliście kity – SOLENNIE OBIECAŁ Pan powrót do Malborka na kolejny koncert, z darmowym wejściem “za okazaniem dzisiejszego biletu”. Nim opuściłem salę, Wasz autobus już wyjeżdżał z parkingu – co prawda żegnany gwizdami, a być może i kilkoma śnieżkami. Nie wiem natomiast skąd wzięły się Pańskie wspomnienia o próbie podpalenia pojazdu czy kamieniach lecących na instrumenty. A słowa danego wtedy WIELU LUDZIOM NIESTETY PAN NIE DOTRZYMAŁ… i tak już zostało. Skasowany bilet wyrzuciłem dopiero po kilku latach przy okazji kolejnych porządków w szufladzie. I nic na to nie poradzę, że Pańską powagę i wiarygodność oceniam przez pryzmat tej złamanej obietnicy. Kłamstwa Hołdysa.
••• Następny wpis potwierdzający wersje Radka:
andre111 do “Radek – dawny fan z Malborka”: Wszystko się Radek zgadza!!!, ja też byłem na tym koncercie, i faktycznie po szybkim spakowaniu sprzętu, Hołdys dostał ode mnie śnieżką, co wzbudziło ogólny aplauz, ale żadnych podpaleń ani rzucania kamieniami nie było!!!, wziął kasę i spieprzył…….palant!!!