Felieton #043 | Polscy Rockmani o kraju
December 5, 2024Felieton #049| Autobiografia czyli listy Hołdysa
December 5, 2024PULS nr 44, 15-21 stycznia 2013
Autobiografia Hołdysa
Ostatnio jeden z polonijnych dziennikarzy powiedział mi, że bardziej od historii rocka interesują go anegdoty z okresu mojej działalności w branży rockowo-rozrywkowej. Kilku czytelników miało podobne zdanie, więc postanowiłem trochę powspominać.
Chciałbym przypomnieć, że opowieść dotyczy czasów, kiedy nie było internetu, telefonów komórkowych, płyt kompaktowych ani plików MP3. W telewizji polskiej nadawały dwa kanały, a w radiu działały trzy stacje. Płyty były czarne, winylowe. Mimo technologicznych ograniczeń kwitło życie towarzyskie.
Pewnego dnia, wzburzony z powodów rodzinnych, niespodziewanie stałem się posiadaczem 500 zł – dla studenta była to znacząca suma. W poszukiwaniu ukojenia udałem się na Szlak Królewski w Warszawie. Zajrzałem do “Harendy” koło Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie spotkałem Janka Himilsbacha, znanego z sympatii do rozmów przy alkoholu z młodzieżą. Po zakupie pół litra udaliśmy się do “Baru pod Rybką”, na dziedziniec akademika artystycznego zwanego Dziekanką gdzie była fontanna w kształcie ryby.
Pogoda dopisywała, rozmowa była ciekawa, ale Jan musiał iść. Zostałem sam, a ćwiartka to było za mało, by ukoić nerwy, więc postanowiłem odwiedzić studencki klub “Medyk”, gdzie bywałem często dzięki Grupie Misi. Ich piosenka „My jesteśmy Grupa Misi, raczej stoi nam niż wisi” oddawała specyfikę ich stylu życia.
„Medyk” był miejscem spotkań ludzi z różnych środowisk, nie tylko artystów. Kiedy przybyłem, rzuciłem na biurko 200 zł i poprosiłem o litr. Nikt nie był zdziwiony, szybko spełniono moją prośbę. Szczegółów biesiady nie pamiętam. Obudziłem się na wersalce w pozycji „na strażaka”, przykryty pluszową zasłoną. Obok mnie leżał nieznajomy mężczyzna.
– Zbyszek Hołdys jestem – przedstawił się elegancko.
Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Łączyła nas miłość do muzyki rockowej i nienawiść do komuny. Oczywiście mieliśmy też wspólne hobby – spożywanie napojów wyskokowych.
Najtrudniejszy czas Hołdysa
Poznałem Zbyszka w najcięższym momencie jego życia. Miał błyskotliwy start – szybko zdobył sławę jako gitarzysta Maryli Rodowicz. Niestety podczas wyjazdu do ZSRR został odesłany do Polski za wybryki po pijanemu. Według Zbyszka, to Tadeusz Woźniak narozrabiał, ale jako gwiazda programu uniknął kary. Dla Zbyszka skończyło się to utratą paszportu i zakazem wyjazdów zagranicznych, co oznaczało zawodową śmierć.
Bez perspektyw i pieniędzy, Hołdys wegetował w “Medyku”. W domu rodzice zamykali lodówkę na kłódkę, a komornik zajął jego gitarę za jazdę bez biletów. Mimo wszystko prowadził zespół Dzikie Dziecko z Sygitowiczem i Szkudelskim. Występowali regularnie w “Medyku” i na trasach z Budką Suflera, ale ostra muzyka rockowa była jeszcze przez władze nieakceptowana.
Ostateczny cios przyszedł na Rockowisku w poznańskiej Arenie, gdy pijany Hołdys nie zauważył, że jego gitara była odpięta od wzmacniacza. Wywijał solówki, których nikt nie słyszał. To wydarzenie było gwoździem do trumny zespołu. Dzikie Dziecko przestało istnieć, a Hołdys na pewien czas został klezmerem. Ale o tym opowiem za tydzień.