Jak Wolność w Berlinie Zachodnim Wybierałem
November 21, 2016Bardzo Groźna Księżniczka i Ja
October 15, 2019Któregoś dnia złapał mnie “Szlaga” czyli Jarek Szlagowski – perkusista Oddziału Zamkniętego, a potem Lady Pank:
– Seweryn, zrobiliśmy kapelkę, szukamy menago. Co ty na to?
Jako że w kapeli grał jeszcze Tomek Lipiński — twórca Tiltu i świetny basista Marcin Ciempiel, nie wahałem się ani chwili. Zespół chciał nagrać płytę po angielsku, co było wtedy rzadkością. To był rok 1987. Oprócz państwowych wytwórni płytowych jak Polskie Nagrania czy Tonpress istniały (od 1982 r.) firmy prywatne zwane polonijnymi. Władza wprowadzała nieśmiało kapitalizm do PRL—u, ale żeby to jakoś zachachmęcić ustalono, że będzie to swojski kapitał Polaków mieszkajacych za granicą. Te firmy wypłacały artystom forsę i to niemałą od każdej sprzedanej płyty. W przeciwieństwie do państwowych, które odprowadzały tylko tantiemy dla kompozytora i autora tekstu. Aby ominąć przepisy (nie było w polskim prawie tantiem dla wykonawców) wymyślono niezależnego producenta, który dostarczał gotowy produkt czyli nagranie wytwórni płytowej, a pieniędzmi ze sprzedaży dzielił się z wykonawcami. Kimś takim byłem ja. Rozpocząłem poszukiwania firmy, która kupi i wyda płytę nieznanego zespołu. Skończyło się na Polskich Nagraniach. Prezesem tej firmy był Tomasz Tłuczkiewicz, były szef Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, człowiek światły, który napisał nam kiedyś tekst o chńskiej księdze “I Ching” na płytę o tym samym tytule. Padła suma 2 milionów złotych. Gwarancją poziomu płyty był dotychczasowy dorobek muzyków.
– lm taniej nagramy tym więcej z tych dwóch baniek dla was zostanie – oświadczyłem muzykom. Ale oni byli na takim etapie, że to sztuka była ważniejsza od Mamony. Nagrania odbywały się w trzech studiach: Tonpressu — gitary i bas, Programu Ill Polskiego Radia na ul. Myśliwieckiej (bębny) i Telewizji Polskiej (wokal i zgranie). Oczywiście wynajem każdego studia kosztował i to słono, sesje były 6-godzinne. Nie wtrącałem się w sprawy muzyczne, ale lekko nie było! Na przykład Tomek się spóźnia godzine. Uciekł mu autobus, a następny był za 45 minut.
– Czemu nie wziąłeś taksówki? – pytam. – To kupa forsy — odpowiada wymieniając sumę. – No ale godzina studia kosztuje kilka razy więcej – wyjaśniam. Następnym razem przywozi dwunastostrunową gitarę, ale nie może sobie dać rady z nastrojeniem. Zapomniał elektronicznego stroika. Wsiadam wiec w taksówkę, jadę do zaprzyjaźnionego studia Waltera Chełstowskiego, pożyczam stroik i przywożę. Ale ponad godzina studia do tyłu. Podczas jednej z nocnych sesji perkusiście brakuje “weny”. Dzwonimy po kolegę o wdziecznej ksywie “Bryczka”. Ten przywozi skręta. Po dwóch poężnych machach rusza nagranie, ale “weny” starcza na jeden utwór.
Zdecydowano, że solówki gitarowe nagra gościnnie Janek Borysewicz. Jadę po niego swoim “maluchem”. Na tylne siedzenie wrzucamy Marshalla i dwie gitary. – Jasiu – mówię— mam nadzieję, że za 60 tys. to nagrasz.— Poniżej 100 tys. ja z domu nie wychodzę — oświadcza “Borysawka”. Musiałem się zgodzić. Najlepszemu wtedy w Polsce gitarzyście się nie odmawia. Nagrał perełki, ale zespół się tego przestraszył. Chłopcy doszli do wniosku, że te wspaniałe solówki Janka przyćmią ich muzykę i je wykasowali. Płyta się ukazała. Nawet zostało na niezłe honorarium dla mnie i muzyków. Nie odniosła jednak sukcesu. Nie zdążyła, bo Tomek reaktywowal Tilt i Fotoness przestał mieć rację bytu. Kiedy słucham tego po latach wydaje mi się, że nagraliśmy bardzo dobrą płytę.
P.S. Życie dopisało puentę do tej historii. Jarek Szlagowski od maja 2006 jest dyrektorem w firmie fonograficznej Universal Music Polska.