Kiedy 13 grudnia 1981 roku zobaczyłem pod swoim domem czołg to obiecałem sobie, że w tym kraju już nie będę mieszkał i zerwę się przy najbliższej okazji. Nie spodziewanie, zważywszy na stan wojenny i unieważnione paszporty, okazja nadarzyła się w miarę szybko, bo już na wiosnę 1983 roku. Ku naszemu zaskoczeniu dostaliśmy zaproszenie na koncert transmitowany na żywo w Berlinie Zachodnim i to nie z PAGART-u tylko z… Telewizji Polskiej, którą Perfect bojkotował podobnie jak aktorzy i inni twórcy. Nawet milion złotych nas nie złamał. Puszczali nasze utwory w telewizji ale mogli pokazać tylko plakat a nie zespół. Taki wyjazd to była szansa, którą trzeba było wykorzystać. Weszliśmy nawet do gmachu telewizji aby nagrać reklamowy tele-dysk dla organizatora z Berlina. Gmach tętniący życiem za czasów prezesa Szczepańskiego, pełen pięknych kobiet i zapracowanych artystów był martwy i śmierdział wojskiem. Kiedy w łazience zobaczyłem żołnierza, który prał swoje onuce w umywalce zrozu miałem, że “to se już ne wrati”. Razem z nami jechał początkujący Bajm, wyjadacze z Dwa Plus Jeden i jazzowy zespół Sami Swoi z wokalistami: Hanną Banaszak i Janem Izbińskim – królem cinkciarzy ze Świnoujścia i znakomitym bluesmanem. Zamieszkaliśmy w bardzo eleganckim hotelu (130 marek za noc). Berlin Zachodni był wyspą wolności na oceanie radzieckiego imperium. Nie obyło się bez skandalu. Kiedy na próbie zwrócono nam uwagę, że za głośno gramy Hołdys powiedział do szefa całej imprezy: – Chyba wie Pan kogo Pan zaprosił. Tłumacz – ubek bał się to przetłumaczyć ale na szczęście mieliśmy swoich. Stanęło na tym, że wykonaliśmy spokojne numery jak “Nie wiele Ci mogę dać”, “Wyspa, drzewo zamek” itp. Ten koncert zaowocował naszymi kolejnymi wyjazdami do Berlina Zachodniego. Głównie były to koncerty w klubie Jazz Kellers i prestiżowej sali koncertowej Quartier Latin. Hołdys kupił ciężarówkę – 3.5 tonowego Mercedesa 407D, którą przywoziliśmy do Polski odciętej od świata wszystko czego brakowało – najnowsze płyty (winylowe), pierwsze CD’s, kasety wideo i filmy na nich często w Polsce zakazane jak “Sołżenicyn” na przykład. Dla zaprzyjaźnionych ajentów stacji benzynowych sprzęty typu pralka, lodówka telewizor czy zamrażarka. Zakupy organizowali miejscowi rodacy. Dawaliśmy im listę i po paru dniach mieliśmy wszystko za pół ceny. Konta dolarowe były co prawda zamrożone ale można było wywieźć co się wpłaciło. Tak więc Grzesiek wchodził do banku, w jednym okienku wpłacał 10 tysięcy marek, w dwóch następnych dawał panienkom autografy, a w czwartym odbierał już legalną kasę do wywiezienia. A co do wolności to chciałem zostać za pierwszym razem “na pochodzenie”. Ojciec mieszkał w czasie wojny w Wejcherowie i jak wszyscy z tych terenów kiedy skończył odpowiedni wiek został wcielony do armii niemieckiej. Ktoś z rodaków w Berlinie miał dostęp do komputera w którym były dane wszystkich żołnierzy niemieckich z drugiej wojny światowej. Wziął dane ojca i poszedł sprawdzić. Wraca i mówi: masz w papierach przechlapane. Ojciec co prawda był w Wermachcie ale zdezerterował i to do polskiej partyzantki!